Za oknem mróz, a kolor nieba... no cóż odbiega od lazuru. Taka pogoda niewatpliwie sprzyja wpsomnieniom...
Od
mojej wyprawy na Sycylię minęły już cztery lata. Pewnie gdyby moja podróż
przypadła w innym okresie, wybrałabym inną formę zwiedzania i moje wrażenia także byłyby zupełnie inne…
Zakochałam
się we Włoszech nie wiedząc o tym, że zakochałam się we Włoszech północych,
Włoszech poukładanych, czystych, odludnych i cichych. Zakochałam się w muzyce Zarillo
i szumie wiatru na zboczach Dolomitów, w błękicie nieba i twardych ludziach
gór. Zanim ruszyłam na Sycylię udało mi się zobaczyć poza Górną Adygą i
Trydentem mały kawałek Lombardii i Veneto skupiony nad niemieckim morzem, czyli
nad Jeziorem Garda. Już ten pierwszy krok zrobiony na południe, choć przecież
ciągle pozostając na głębokiej Północy, powinien dać mi do myślenia. Ledwie sto
kilometrów, a otoczenie zmieniało się radykalnie i nie chodzi tylko o palmy i
temperaturę, ale o poziom decybeli, kolor tynków, ilość domów o które ludzie
nie troszczyli się w takim stopniu, w jakim zdawało mi się, że czynią to Włosi.
Szoku jednak nie przeżyłam, ale po raz pierwszy zauważyłam różnicę między
włoskimi regionami. Ale wracając do podróży na Sycylię… miesiąc po pobycie nad
Gardą poleciałam na tą największą z włoskich wysp. Nie był to samodzielnie zorganizowany
wyjazd, ale wycieczka objazdowa z Itaki o przepięknej nazwie „Pomarańcze i
mandarynki”. Pomarańcze i mandarynki na Sycylii owszem znalazłam, ale z
marcepanu, bo we wrześniu można co najwyżej pooglądać drzewka pomarańczowe…
Przylot:
wylądowaliśmy w Palermo w środku nocy, zdaje się, że z piątku na sobotę. Kiedy
dojeżdżaliśmy do Palermo ostatnie niedobitki wracały z nocnych imprez. Miasto
mimo później godziny jeszcze nie zdążyło usnąć, a śmieciarze nie zdążyli usunąć
pozostawionych przez tłumy imprezowiczów śmieci. Moja pierwsza myśl, to:
„uciekać”. Tłumy, hałas, śmieci… ciężko się odnajduję w takich klimatach.
Pierwsze
dwa dni spędziliśmy w Palermo i okolicach. Gdybym miała kogoś rozkochać w
Sycylii, to na pewno zaplanowałabym zupełnie inną kolejność zwiedzania. No ale
my zaczęliśmy od Palermo. Po powrocie z tejże wycieczki obejrzałam wspólnie ze
znajomymi zdjęcia ze stolicy regionu i byli zdziwieni dlaczego tak mi się tam
nie podobało. Dzisiaj oglądając zdjęcia też się sama sobie dziwię, a mój stosunek
do Południa się ciut zmienił, ale potrzebowałam do tego kilkunastu tygodni we
Włoszech i poznania różnorodności Półwyspu.
Hotel:
trzygwiazdkowy hotel w Val di Sole, czy w Val di Fiemme, to pachnące,
błyszczące czystością zacisze, gdzie można nie tylko odpocząć, ale i spróbować
lokalnych przysmaków, poczuć się naprawdę pożądanym gościem. Trzygwiazdkowy
hotel w dużym mieście na Południu opłacony przez to samo biuro podróży, to…
„mała” pomyłka. Wystarczy, aby odpocząć po nużącej podróży, ale już nie na to,
żeby nacieszyć się pobytem, a już na pewno nie daje możliwości spróbowania
lokalnych potraw (co więcej, mimo znacznie lepszych warunków w hotelach w
innych częściach wyspy, nigdzie posiłki nie warte były polecenia, co nie
oznacza, że nie warto spróbować sycylijskiej kuchni, po prostu nie wolno szukać
jej w hotelach).
Atrakcje:
Przejazd za dnia po Palermo pozwala zmienić zdanie o mieście,
mieście w którym faktycznie Europa miesza się z Orientem. Morze, wzgórza Monte
Pellegrino oraz przepiękne budynki, niektóre misternie koronkowe, barokowe,
secesyjne, oraz w których nawet laik dostrzeże wpływy arabskie. Ja zwiedzałam
Palermo we wrześniowym upale, który przedłużał nasze polskie, zawsze za krótkie
lato. Na pewno odradzałabym zwiedzanie Sycylii w sierpniu, czy lipcu. Jestem w
stanie wyobrazić sobie Sycylię wczesną wiosną… to jest jakiś pomysł na kolejną
podróż… Ale wracając do września 2009 roku. Obowiązkowe punkty każdej
wycieczki: katedra, fontanny, Piazza Bellini… Mnie jednak w pamięci zapadł
samotny spacer po mieście. Samotny, ale szybki, bo szybko zrezygnowałam z
powolnego wałęsania się po zaułkach Palermo. Dlaczego? Kilka kroków główną
arterią miasta wystarczyło, aby pojawił się jakich młody Włoch na rowerze,
którego kilkakrotny przejazd obok mnie kazał mi się zastanowić nad celem jego
powrotów. Niewątpliwie byłam turystką i wyglądałam jak turystka: blond włosy,
samotna kobieta, Nikkon na szyi… Nie wiem co chciał i chyba nie chcę wiedzieć.
Spokojnie i swobodnie poczułam się dopiero, w rzadko chyba odwiedzanym przez
turystów, ogrodzie botanicznym. Niezupełnie przypadkowy, ale dobry wybór, na
odetchnięcie od tętniącego miasta. Inny zapamiętany przeze mnie obrazek, to
grupowe zwiedzanie jednego z rynków. Pewnie nie wybrałabym się tam samotnie,
ale chętnie na dłużej zatrzymałabym się przy stoiskach z rybami (np. wielkimi
rybami piłami po 15 euro za kg), popróbowała lokalnych specjałów. A tak
pozostał mi głównie szum w uszach.
I jeszcze jedno: miałam duży
dylemat, czy można do Łodzi zaprosić Włochów, Łodzi z odrapanymi kamienicami,
Łodzi szarej, Łodzi z graffiti na murach. Po Palermo, ale tak naprawdę już po
wizycie w Trydencie, przestałam mieć takie obiekcje.
MONREALE: Katedra z zewnątrz nie
robi specjalnego wrażenia, szczególnie, że widok ze wzgórza zapiera dech w
piersi i odwraca od niej uwagę. Przekraczając próg kościoła otwieramy jednak
oczy, a jednocześnie buzię (nie da się inaczej). Można czytać o złotych
mozaikach, można je oglądać na zdjęciach, ale dopiero ich widok na żywo pozwala
się nimi zachwycić. Wizyta w Monreale była miłą chwilą wytchnienia od miasta i zaskoczyła
mnie misternością, a jednocześnie ogromem mistrzostwa średniowiecznych
artystów. To na pewno trzeba choć raz w życiu zobaczyć, lepiej jeszcze mieć
dłuższą chwilę na kontemplację dzieł anonimowych mistrzów.
SEGESTA: „rewelacyjnie zachowana
świątynia z V w. p.n.e.”, uwierzcie, że zdjęcia świątyń greckich nie oddają ich
ogromu. Trzeba stanąć pod, czy przy, kolumnie takiej świątyni, zbliżyć się do
niej, dotknąć, żeby poczuć ten ogrom, a przy okazji pomyśleć „jak oni to
postawili?”. Podobne wrażenie jak ogromne kolumny świątyni zrobiły na mnie (i
robią do tej pory) kilkumetrowe kwiaty agawy. A jeszcze większe wrażenie
zrobiło na mnie to, że kwitnie ona tylko raz, a potem umiera (choć nie zweryfikowałam
tego po dzień dzisiejszy).
ERICE: kościół z niesamowitymi
zdobieniami sufitu, które przypominały mi kurpiowskie zdobienia wielkanocnych
jajek sitowiem, wieże, wąskie, pnące się pod górę uliczki oraz po raz kolejny
cudowne widoki…
CALTABELLOTTA: nie wiem, kto
wpadł na pomysł, aby w programie wycieczki po Sycylii umieścić obok
najważniejszych punktów turystycznych to senne miasteczko, ale jestem pewna, że
był to genialny pomysł. To w Coltabellotta z jedną maleńką kawiarnią, ludźmi
siedzącymi na zewnątrz swych domostw, sznurami suszącego się prania (i
anegdotą, że te wywieszane musiały być nieskazitelnie białe i że świadczyły o
wywieszającej je kobiecie), kobietach w czerni, poczułam po raz pierwszy urok
Sycylii. Tam też okazało się jakim problemem dla Polaka nie chodzącego po
kawiarniach może być zamówienie zwykłej kawy. Po pierwsze dlaczego „oni” nie
rozumieją słowa „kawa” (cava, to po włosku kopalnia/kamieniołom), a jak już
rozumieją (w końcu, co grupa turystów może chcieć zamówić w kawiarni), to dlaczego
nie wiedzą o jaką kawę chodzi, no taką zwyczajną dużą kawę z dużą ilością
mleka, a nie jakiś naparstek mocnego naparu. Mniej więcej przy czwartym
zamówieniu barista zaczął podawać cappuccino, które w miarę spełniło
oczekiwania Polaków. Nie musze dodawać, że w małym miasteczku, na totalnym
odludziu w menu nie było caffe’ americano.
AGRYGENT: Dolina Świątyń, kolejny
z obowiązkowych punktów na mapie turysty odwiedzającego Sycylię, „jedno z
najważniejszych miejsc archeologicznych w basenie Morza Śródziemnego”. Za
drugim razem potęga świątyń nie robi już takiego wrażenia. Na mnie chyba
większe wrażenie zrobiły drzewa oliwkowe, które prawdopodobnie mogły być z okresu
budowy odwiedzanych przez nas świątyń, ale na pewno wciąż były żywe.
NOTO: to faktycznie barokowa
perełka, ale ja najlepiej pamiętam widok mężczyzn, mężczyzn siedzących przy
fontannie, mężczyzn grających w parku w karty, mężczyzn chodzących po ulicach
miasta, mężczyzn w kawiarniach. Nie mam jakiegoś filtru, po prostu świat kobiet
i świat mężczyzn przenikają się tu w niewielu warstwach.
SYRAKUZY: nie pamiętam ani
starego miasta, ani Duomo. Pamiętam za to źródło Aretuzy z papirusami, może
dlatego, że widziałam je po raz pierwszy, pamiętam także fantastyczne owoce
morza zjedzone w mieście i popite chłodnym winem. Latomia del Paradiso z grotą
zwaną Uchem Dionizosa nie zapisały się w mojej głowie w przeciwieństwie do
świeżego soku z pomarańczy kupionego od ulicznego sprzedawcy.
ETNA: jeśli widziało się jeden
wulkan, to tak jakby widziało się dowolny inny. Etna była jednak moim pierwszym
wulkanem. Co więcej wjazd na Etnę odbywa się w etapach: kolejka, wjazd jeepem
(nie znam się na samochodach, ale wg mnie to raczej ciężarówki), spacer.
Sceneria mocno filmowa. Podobnież ze szczytu Etny widoki rozpościerają się
tylko wcześnie rano, a ja na Etnie znalazłam się w godzinach popołudniowych,
więc widoki jakie mogłam obserwować, to głównie mgły i czarne skały.
Niesamowitą frajdę sprawił mi natomiast wjazd jeepem, być może dlatego, że
jeden jedyny raz na Sycylii było mi dane, z moim, wtedy jeszcze bardzo koślawym,
włoskim, pogadać z żywym Włochem. Włochem, który pozwolił mi wjechać na Etnę w
kabinie kierowcy. A po wizycie w pobliżu kraterów obowiązkowe zakupy. Jedyną
rzeczą jaką przywiozłam z Sycylii, poza wspomnieniami i kilkoma tysiącami
zdjęć, była nalewka (?) o niesamowitym kolorze ognistej lawy i jeszcze bardziej
ognistym smaku (70%). Rozmawiałam jakieś dwa tygodnie z Sycylijczykiem, który
twierdził, że tak mocnych alkoholi nie sprzedaje się na Sycylii, ale nie
wymyśliłam tego sobie: http://www.distilleriefichera.it/scheda_fuoco.php
TAORMINA: Gdybym stąd rozpoczęła
moją wędrówkę po Sycylii pewnie wracałabym tam po wielokroć, nie
potrzebowałabym kilku lat przerwy. Miasteczko jest urocze, zielone,
zjawiskowe…, tak właśnie wyobrażam sobie Włochy i do takich Włoch wracam.
Mozaiki z dziewczętami
w bikini, które widziałam po raz pierwszy na zajęciach z plastyki w
podstawówce. Z ciekawostek: część mozaik jest ekspozycją, a część zwykłym
chodnikiem, który depczą tysiące turystów.
ENNA: „pępek Sycylii”, kolejne
miejsce z dala od szlaku turystycznego, niestety już bez uroku sennego małego
miasteczka, choć bliższe chyba Sycylii niż większość odwiedzonych przeze mnie
miejsc tamtego września.
MIGAWKI
1) Jakiś hotel, gdzieś na Sycylii: do hotelowej
restauracji wchodzą dwie Polki: matka i córka, żadna z nich nie najmłodsza,
żadna nie przykuwająca uwagi swym wyglądem. Dwóch Włochów siedzących przy stoliku
bez żadnego zawstydzenia ogląda kobiety zaczynając od stóp powoli prześlizgując
się po całej sylwetce kończąc na głowie i powtarzają tą czynność w tym samym
kierunku: od dołu do góry. To że kobiety są świadkami tej obserwacji nie robi
na mężczyznach najmniejszego wrażenia i wcale ich nie zniechęca do tej
czynności;
2) Inny hotel, też gdzieś na Sycylii: do hotelu
wchodzi mężczyzna, znajomy jednego z pracowników hotelu. Podchodzi do tegoż
mężczyzny i na oczach grupy turystów wita się z nim całując go w oba policzki
(nie nie, to nie tak jak myślicie, to zwyczajowe powitanie znajomych mężczyzn);
3) Noto (albo inne dowolne miasto), księgarnia
(albo inny dowolny sklep), godzina 19: dumna z rocznej nauki języka włoskiego i
umiejętności dogadywania się w tym języku, na powitanie grzecznie mówię
„Buongiorno”, a w odpowiedzi widzę osłupiałą minę sprzedawczyni (o tej porze? O
tej porze mówi się „Buona sera”!)
4) Segesta (albo inne dowolne miasto), restauracja
(ta, albo dowolna inna): dumna z rocznej nauki języka włoskiego i umiejętności
dogadywania się w tym języku grzecznie proszę o menu „il menù, per favore”, w
odpowiedzi widzę osłupiałą minę kelnera, który – na marginesie – już nie
powrócił (menu, a nie menù, kto słyszał, żeby wymawiać to z francuska???)
5) Plaża w Cefalu: skrawki piasku wyrwane skałom,
chciwie zagarnięte przez hotele
6) Plaża gdzieś na południu: cudowny jasny piasek,
gdyby nie lazur nieba, łatwo byłoby pomylić z szerokimi plażami Karwi
Kto odwiedził Toskanię,
Lombardię, Piemont, Abruzję, czy Ligurię odwiedzając Sycylię może się
zastanawiać, czy to na pewno Włochy. W taką wątpliwość poddawali moi znajomi
Włosi z Piemontu. To na pewno inny świat, świat który nie pozostawia nikogo
obojętnym, świat w którym odnajdzie się zarówno ktoś taki jak ja szukający piękna
przyrody, ciszy, dobrego jedzenia, jak i ktoś poszukujący zabawy i gwaru, czy
też ktoś łaknący zabytków. Wiem tylko, że na Sycylię nie wybiorę się sama, choć
wierzę, że znajdą się inne osoby, które będą się czuć na Sycylii w pełni
bezpieczne.