niedziela, 2 lutego 2014

Włoska wyprawa - odsłona pierwsza: Friuli-Wenecja Julijska (Friuli-Venezia Giulia)


Nie zna Włoch, kto odwiedził tylko jeden region, niezależnie, czy była to Toskania, Sycylia, Lazio, Veneto ecc. Właśnie z chęci poznania Italii narodził się pomysł na włoskie wakacje.
Wstępnie zaplanowałam trasę.
Środkiem lokomocji, a jednocześnie awaryjnym miejscem noclegowym, stał się nasz Outlander.
Budżet: jak zwykle ograniczony, choć priorytet miało paliwo, atrakcje oraz jedzenie.
Zrezygnowaliśmy z naszej standardowej trasy, czyli przejazdu przez Niemcy, Austrię aż do Brennero (najszybciej i jednocześnie najtaniej, bo za autostrady płaci się tylko w Austrii). Chcieliśmy poznać jak największy fragment z Włoch, więc już na wstępie założyliśmy, że przejedziemy od Północnego-Wschodu w kierunku południowym, a wrócimy przez regiony północno-zachodnie. 1000 km, dzień drogi i znaleźliśmy się w pierwszym na naszej drodze miasteczku.

Gemona przywitała nas swoim urokliwym spokojem. Znaleźliśmy małą restauracyjkę, pełną tubylców. To podglądanie miejscowych i podsłuchiwanie ich rozmów zrekompensowało długą drogę, ale wisienką na torcie była taka oto scenka:

Miejsce: małe miasteczko, restauracyjka z kilkoma stolikami
Osoby: staruszek Włoch, kelnerka
Czas: letni wieczór, gdzieś po 22.
Staruszek: wchodzi do restauracji, siada przy stoliku. Do stolika podchodzi kelnerka
Staruszek: Il cappuccino!

22 na zegarze! Mój świat się wali…
Cappuccino pija się tylko z rana… Jeden z mitów dotyczący tylko i wyłącznie turystów.

Następnego dnia przebyliśmy zaledwie 100 kilometrów docierając nad morze. Po drodze zatrzymaliśmy się w Udine (tak na marginesie miasto w którym można uczyć się polskiego) oraz w Palmanova – mieście idealnym, które stało się miejscem naszej wizyty ze względu… na swój kształt na mapie.


Udine pozostawiło po sobie miłe wrażenie, ale nie zapadło w pamięci. Ot ładne miasto z ładnym zamkiem (Castello di Udine).  



 


Palmanova nie znajduje się na głównym szlaku turystycznym. Niejednego, podobnie ja mnie, zaintryguje jednak kształt gwiazdy na mapie. Miasto idealne… na naszej trasie znalazło się jeszcze Urbino, ale to właśnie plan gwiaździstej, cichutkiej Palmanova wzbudził nasze zainteresowanie. Miasto najlepiej prezentuje się z góry, tak najlepiej i najpełniej można podziwiać pomysł architektów. Można do niego wjechać jedną z trzech bram, przejść się po wałach ziemnych odcinających miasto od otoczenia. Gdyby nie samochody zaparkowane na ulicach, asfalt na ulicach i stroje nielicznych mieszkańców, można byłoby zwątpić, czy nie przenieśliśmy się w czasie. W centrum znajduje się olbrzymi, szczególnie jak na rozmiary samego miasta, plac. Niestety nie dane nam było obejrzeć Palmanova przy okazji obchodów jednego z licznych świąt, kiedy plac w całości zapełnia się ludźmi.

 
Z Palmanova pojechaliśmy do Lignano Sabbiadoro. Sabbia d’oro oznacza złoty piasek, ale nie plaża i plażowanie było celem naszej podróży. Zachwyceni Gardalandem postanowiliśmy przetestować inne z włoskich parków rozrywki.
Niestety Gulliverlandia www.gulliverlandia.it/  przypomina raczej polskie lunaparki (łódzki, czy chorzowski), którym brak splendoru, koloru, światła, a także rollercoasterów, śmiechu i... samej rozrywki. Przybyliśmy do parku o 14 i zastanawialiśmy się, czy jest sens kupować bilety na 4 godziny (o 18 park jest zamykany, a bilet kosztuje dla osoby dorosłej prawie 20 euro). Okazało się, że te cztery godziny w zupełności nam wystarczyły. Z ciekawszych atrakcji: pokazy z fokami oraz mini-cyrk (na prawdę mini). Poza tym kilka odrapanych dinozaurów, akwarium, samochodziki, kilka dmuchańców. Zdecydowanie park czwartej kategorii. Plaża w Lignano Sabbiadoro faktycznie jest piaszczysta i długa, ale i gęsta od hotelowych leżaków. Wieczorem było na niej przyjemnie i cicho, ale kiedy odeszliśmy kawałek od plaży i weszliśmy w równoległą do niej uliczkę wyjaśniło się, gdzie przeniosły się tłumy plażowiczów. Uliczka przepełniona była ludźmi, tętniła muzyką z ukrytych dyskotek. Sklepikarze powiększali przestrzeń sklepową wystawiając towary na ulicę. Wielu ludzi uzna, że to idealne miejsce na odpoczynek, plaża, ciepłe i płytkie morze za dnia z ustalonym miejscem wypoczynku dziennego (wraz z pokojem otrzymuje się numerek leżaka), a wieczorem miejskie życie. Jeśli komuś miła jest bliskość natury i  spokój, to powinien się trzymać z daleka całego wybrzeża. A gdzie je znaleźć i czy to w ogóle możliwe? Odpowiedź w kolejnych odsłonach:)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Sycylia - czy to wciąż Włochy?

Za oknem mróz, a kolor nieba... no cóż odbiega od lazuru. Taka pogoda niewatpliwie sprzyja wpsomnieniom...
 
Od mojej wyprawy na Sycylię minęły już cztery lata. Pewnie gdyby moja podróż przypadła w innym okresie, wybrałabym inną formę zwiedzania i  moje wrażenia także byłyby zupełnie inne…
Zakochałam się we Włoszech nie wiedząc o tym, że zakochałam się we Włoszech północych, Włoszech poukładanych, czystych, odludnych i cichych. Zakochałam się w muzyce Zarillo i szumie wiatru na zboczach Dolomitów, w błękicie nieba i twardych ludziach gór. Zanim ruszyłam na Sycylię udało mi się zobaczyć poza Górną Adygą i Trydentem mały kawałek Lombardii i Veneto skupiony nad niemieckim morzem, czyli nad Jeziorem Garda. Już ten pierwszy krok zrobiony na południe, choć przecież ciągle pozostając na głębokiej Północy, powinien dać mi do myślenia. Ledwie sto kilometrów, a otoczenie zmieniało się radykalnie i nie chodzi tylko o palmy i temperaturę, ale o poziom decybeli, kolor tynków, ilość domów o które ludzie nie troszczyli się w takim stopniu, w jakim zdawało mi się, że czynią to Włosi. Szoku jednak nie przeżyłam, ale po raz pierwszy zauważyłam różnicę między włoskimi regionami. Ale wracając do podróży na Sycylię… miesiąc po pobycie nad Gardą poleciałam na tą największą z włoskich wysp. Nie był to samodzielnie zorganizowany wyjazd, ale wycieczka objazdowa z Itaki o przepięknej nazwie „Pomarańcze i mandarynki”. Pomarańcze i mandarynki na Sycylii owszem znalazłam, ale z marcepanu, bo we wrześniu można co najwyżej pooglądać drzewka pomarańczowe…
Przylot: wylądowaliśmy w Palermo w środku nocy, zdaje się, że z piątku na sobotę. Kiedy dojeżdżaliśmy do Palermo ostatnie niedobitki wracały z nocnych imprez. Miasto mimo później godziny jeszcze nie zdążyło usnąć, a śmieciarze nie zdążyli usunąć pozostawionych przez tłumy imprezowiczów śmieci. Moja pierwsza myśl, to: „uciekać”. Tłumy, hałas, śmieci… ciężko się odnajduję w takich klimatach.

Pierwsze dwa dni spędziliśmy w Palermo i okolicach. Gdybym miała kogoś rozkochać w Sycylii, to na pewno zaplanowałabym zupełnie inną kolejność zwiedzania. No ale my zaczęliśmy od Palermo. Po powrocie z tejże wycieczki obejrzałam wspólnie ze znajomymi zdjęcia ze stolicy regionu i byli zdziwieni dlaczego tak mi się tam nie podobało. Dzisiaj oglądając zdjęcia też się sama sobie dziwię, a mój stosunek do Południa się ciut zmienił, ale potrzebowałam do tego kilkunastu tygodni we Włoszech i poznania różnorodności Półwyspu.


Hotel: trzygwiazdkowy hotel w Val di Sole, czy w Val di Fiemme, to pachnące, błyszczące czystością zacisze, gdzie można nie tylko odpocząć, ale i spróbować lokalnych przysmaków, poczuć się naprawdę pożądanym gościem. Trzygwiazdkowy hotel w dużym mieście na Południu opłacony przez to samo biuro podróży, to… „mała” pomyłka. Wystarczy, aby odpocząć po nużącej podróży, ale już nie na to, żeby nacieszyć się pobytem, a już na pewno nie daje możliwości spróbowania lokalnych potraw (co więcej, mimo znacznie lepszych warunków w hotelach w innych częściach wyspy, nigdzie posiłki nie warte były polecenia, co nie oznacza, że nie warto spróbować sycylijskiej kuchni, po prostu nie wolno szukać jej w hotelach).

Atrakcje: Przejazd za dnia po Palermo pozwala zmienić zdanie o mieście, mieście w którym faktycznie Europa miesza się z Orientem. Morze, wzgórza Monte Pellegrino oraz przepiękne budynki, niektóre misternie koronkowe, barokowe, secesyjne, oraz w których nawet laik dostrzeże wpływy arabskie. Ja zwiedzałam Palermo we wrześniowym upale, który przedłużał nasze polskie, zawsze za krótkie lato. Na pewno odradzałabym zwiedzanie Sycylii w sierpniu, czy lipcu. Jestem w stanie wyobrazić sobie Sycylię wczesną wiosną… to jest jakiś pomysł na kolejną podróż… Ale wracając do września 2009 roku. Obowiązkowe punkty każdej wycieczki: katedra, fontanny, Piazza Bellini… Mnie jednak w pamięci zapadł samotny spacer po mieście. Samotny, ale szybki, bo szybko zrezygnowałam z powolnego wałęsania się po zaułkach Palermo. Dlaczego? Kilka kroków główną arterią miasta wystarczyło, aby pojawił się jakich młody Włoch na rowerze, którego kilkakrotny przejazd obok mnie kazał mi się zastanowić nad celem jego powrotów. Niewątpliwie byłam turystką i wyglądałam jak turystka: blond włosy, samotna kobieta, Nikkon na szyi… Nie wiem co chciał i chyba nie chcę wiedzieć. Spokojnie i swobodnie poczułam się dopiero, w rzadko chyba odwiedzanym przez turystów, ogrodzie botanicznym. Niezupełnie przypadkowy, ale dobry wybór, na odetchnięcie od tętniącego miasta. Inny zapamiętany przeze mnie obrazek, to grupowe zwiedzanie jednego z rynków. Pewnie nie wybrałabym się tam samotnie, ale chętnie na dłużej zatrzymałabym się przy stoiskach z rybami (np. wielkimi rybami piłami po 15 euro za kg), popróbowała lokalnych specjałów. A tak pozostał mi głównie szum w uszach.


 


I jeszcze jedno: miałam duży dylemat, czy można do Łodzi zaprosić Włochów, Łodzi z odrapanymi kamienicami, Łodzi szarej, Łodzi z graffiti na murach. Po Palermo, ale tak naprawdę już po wizycie w Trydencie, przestałam mieć takie obiekcje.




MONREALE: Katedra z zewnątrz nie robi specjalnego wrażenia, szczególnie, że widok ze wzgórza zapiera dech w piersi i odwraca od niej uwagę. Przekraczając próg kościoła otwieramy jednak oczy, a jednocześnie buzię (nie da się inaczej). Można czytać o złotych mozaikach, można je oglądać na zdjęciach, ale dopiero ich widok na żywo pozwala się nimi zachwycić. Wizyta w Monreale była miłą chwilą wytchnienia od miasta i zaskoczyła mnie misternością, a jednocześnie ogromem mistrzostwa średniowiecznych artystów. To na pewno trzeba choć raz w życiu zobaczyć, lepiej jeszcze mieć dłuższą chwilę na kontemplację dzieł anonimowych mistrzów.

SEGESTA: „rewelacyjnie zachowana świątynia z V w. p.n.e.”, uwierzcie, że zdjęcia świątyń greckich nie oddają ich ogromu. Trzeba stanąć pod, czy przy, kolumnie takiej świątyni, zbliżyć się do niej, dotknąć, żeby poczuć ten ogrom, a przy okazji pomyśleć „jak oni to postawili?”. Podobne wrażenie jak ogromne kolumny świątyni zrobiły na mnie (i robią do tej pory) kilkumetrowe kwiaty agawy. A jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie to, że kwitnie ona tylko raz, a potem umiera (choć nie zweryfikowałam tego po dzień dzisiejszy).
 

ERICE: kościół z niesamowitymi zdobieniami sufitu, które przypominały mi kurpiowskie zdobienia wielkanocnych jajek sitowiem, wieże, wąskie, pnące się pod górę uliczki oraz po raz kolejny cudowne widoki…
 
 

CALTABELLOTTA: nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby w programie wycieczki po Sycylii umieścić obok najważniejszych punktów turystycznych to senne miasteczko, ale jestem pewna, że był to genialny pomysł. To w Coltabellotta z jedną maleńką kawiarnią, ludźmi siedzącymi na zewnątrz swych domostw, sznurami suszącego się prania (i anegdotą, że te wywieszane musiały być nieskazitelnie białe i że świadczyły o wywieszającej je kobiecie), kobietach w czerni, poczułam po raz pierwszy urok Sycylii. Tam też okazało się jakim problemem dla Polaka nie chodzącego po kawiarniach może być zamówienie zwykłej kawy. Po pierwsze dlaczego „oni” nie rozumieją słowa „kawa” (cava, to po włosku kopalnia/kamieniołom), a jak już rozumieją (w końcu, co grupa turystów może chcieć zamówić w kawiarni), to dlaczego nie wiedzą o jaką kawę chodzi, no taką zwyczajną dużą kawę z dużą ilością mleka, a nie jakiś naparstek mocnego naparu. Mniej więcej przy czwartym zamówieniu barista zaczął podawać cappuccino, które w miarę spełniło oczekiwania Polaków. Nie musze dodawać, że w małym miasteczku, na totalnym odludziu w menu nie było caffe’ americano.

AGRYGENT: Dolina Świątyń, kolejny z obowiązkowych punktów na mapie turysty odwiedzającego Sycylię, „jedno z najważniejszych miejsc archeologicznych w basenie Morza Śródziemnego”. Za drugim razem potęga świątyń nie robi już takiego wrażenia. Na mnie chyba większe wrażenie zrobiły drzewa oliwkowe, które prawdopodobnie mogły być z okresu budowy odwiedzanych przez nas świątyń, ale na pewno wciąż były żywe.

NOTO: to faktycznie barokowa perełka, ale ja najlepiej pamiętam widok mężczyzn, mężczyzn siedzących przy fontannie, mężczyzn grających w parku w karty, mężczyzn chodzących po ulicach miasta, mężczyzn w kawiarniach. Nie mam jakiegoś filtru, po prostu świat kobiet i świat mężczyzn przenikają się tu w niewielu warstwach.

SYRAKUZY: nie pamiętam ani starego miasta, ani Duomo. Pamiętam za to źródło Aretuzy z papirusami, może dlatego, że widziałam je po raz pierwszy, pamiętam także fantastyczne owoce morza zjedzone w mieście i popite chłodnym winem. Latomia del Paradiso z grotą zwaną Uchem Dionizosa nie zapisały się w mojej głowie w przeciwieństwie do świeżego soku z pomarańczy kupionego od ulicznego sprzedawcy.
 

ETNA: jeśli widziało się jeden wulkan, to tak jakby widziało się dowolny inny. Etna była jednak moim pierwszym wulkanem. Co więcej wjazd na Etnę odbywa się w etapach: kolejka, wjazd jeepem (nie znam się na samochodach, ale wg mnie to raczej ciężarówki), spacer. Sceneria mocno filmowa. Podobnież ze szczytu Etny widoki rozpościerają się tylko wcześnie rano, a ja na Etnie znalazłam się w godzinach popołudniowych, więc widoki jakie mogłam obserwować, to głównie mgły i czarne skały. Niesamowitą frajdę sprawił mi natomiast wjazd jeepem, być może dlatego, że jeden jedyny raz na Sycylii było mi dane, z moim, wtedy jeszcze bardzo koślawym, włoskim, pogadać z żywym Włochem. Włochem, który pozwolił mi wjechać na Etnę w kabinie kierowcy. A po wizycie w pobliżu kraterów obowiązkowe zakupy. Jedyną rzeczą jaką przywiozłam z Sycylii, poza wspomnieniami i kilkoma tysiącami zdjęć, była nalewka (?) o niesamowitym kolorze ognistej lawy i jeszcze bardziej ognistym smaku (70%). Rozmawiałam jakieś dwa tygodnie z Sycylijczykiem, który twierdził, że tak mocnych alkoholi nie sprzedaje się na Sycylii, ale nie wymyśliłam tego sobie: http://www.distilleriefichera.it/scheda_fuoco.php

TAORMINA: Gdybym stąd rozpoczęła moją wędrówkę po Sycylii pewnie wracałabym tam po wielokroć, nie potrzebowałabym kilku lat przerwy. Miasteczko jest urocze, zielone, zjawiskowe…, tak właśnie wyobrażam sobie Włochy i do takich Włoch wracam.


Mozaiki z dziewczętami w bikini, które widziałam po raz pierwszy na zajęciach z plastyki w podstawówce. Z ciekawostek: część mozaik jest ekspozycją, a część zwykłym chodnikiem, który depczą tysiące turystów.

ENNA: „pępek Sycylii”, kolejne miejsce z dala od szlaku turystycznego, niestety już bez uroku sennego małego miasteczka, choć bliższe chyba Sycylii niż większość odwiedzonych przeze mnie miejsc tamtego września.

 

 

MIGAWKI


1)      Jakiś hotel, gdzieś na Sycylii: do hotelowej restauracji wchodzą dwie Polki: matka i córka, żadna z nich nie najmłodsza, żadna nie przykuwająca uwagi swym wyglądem. Dwóch Włochów siedzących przy stoliku bez żadnego zawstydzenia ogląda kobiety zaczynając od stóp powoli prześlizgując się po całej sylwetce kończąc na głowie i powtarzają tą czynność w tym samym kierunku: od dołu do góry. To że kobiety są świadkami tej obserwacji nie robi na mężczyznach najmniejszego wrażenia i wcale ich nie zniechęca do tej czynności;

2)      Inny hotel, też gdzieś na Sycylii: do hotelu wchodzi mężczyzna, znajomy jednego z pracowników hotelu. Podchodzi do tegoż mężczyzny i na oczach grupy turystów wita się z nim całując go w oba policzki (nie nie, to nie tak jak myślicie, to zwyczajowe powitanie znajomych mężczyzn);

3)      Noto (albo inne dowolne miasto), księgarnia (albo inny dowolny sklep), godzina 19: dumna z rocznej nauki języka włoskiego i umiejętności dogadywania się w tym języku, na powitanie grzecznie mówię „Buongiorno”, a w odpowiedzi widzę osłupiałą minę sprzedawczyni (o tej porze? O tej porze mówi się „Buona sera”!)

4)      Segesta (albo inne dowolne miasto), restauracja (ta, albo dowolna inna): dumna z rocznej nauki języka włoskiego i umiejętności dogadywania się w tym języku grzecznie proszę o menu „il menù, per favore”, w odpowiedzi widzę osłupiałą minę kelnera, który – na marginesie – już nie powrócił (menu, a nie menù, kto słyszał, żeby wymawiać to  z francuska???)

5)      Plaża w Cefalu: skrawki piasku wyrwane skałom, chciwie zagarnięte przez hotele

6)     Plaża gdzieś na południu: cudowny jasny piasek, gdyby nie lazur nieba, łatwo byłoby pomylić z szerokimi plażami Karwi



Kto odwiedził Toskanię, Lombardię, Piemont, Abruzję, czy Ligurię odwiedzając Sycylię może się zastanawiać, czy to na pewno Włochy. W taką wątpliwość poddawali moi znajomi Włosi z Piemontu. To na pewno inny świat, świat który nie pozostawia nikogo obojętnym, świat w którym odnajdzie się zarówno ktoś taki jak ja szukający piękna przyrody, ciszy, dobrego jedzenia, jak i ktoś poszukujący zabawy i gwaru, czy też ktoś łaknący zabytków. Wiem tylko, że na Sycylię nie wybiorę się sama, choć wierzę, że znajdą się inne osoby, które będą się czuć na Sycylii w pełni bezpieczne.