środa, 11 września 2013

Zakręcone miejsca: okolice Kazimierza Dolnego

Kilka dni temu zabrałam moich najbliższych na dwudniową wycieczkę. Plan był taki, żeby wszyscy byli zadowoleni w związku  z tym w programie pojawiła się wizyta w winnicy obejmująca degustację, odwiedziny w Ćmielowie w Żywym Muzeum Porcelany, Muzeum nietypowych rowerów i Muzeum Pijaństwa w Gołębiu oraz Farma Iluzji. To kolejna podróż w poszukiwaniu miejsc nietypowych, niezwykłych, ekstrawaganckich i niekoniecznie znanych.
 
Wpierw dotarliśmy do Ćmielowa do Żywego Muzeum Porcelany.
Zrobiłam wcześniej rezerwację, ale gdy przybyliśmy (ok. 15 minut przed czasem) grupka która się uzbierała ruszała na zwiedzanie, więc nie czekając na opłacenie biletów przemiła Pani przewodnik (bo zwiedzanie muzeum ma miejsce z przewodnikiem co - według mnie - pozytywnie wpływa na ocenę tego miejsca) zabrała nas na Wystawę Starej Porcelany. Kolekcja nie jest może imponująca, ale wystarczająca aby poznać różnice między fajansem, a porcelaną, zachwycić się delikatnością porcelany i zapoznać się ze zmianami stylistyki. Następnie udaliśmy się obejrzeć galerię van Rij ze współczesnymi dziełami niekoniecznie mającymi ścisły związek z porcelaną. Nie jestem koneserem, ani znawcą, więc potuptałam po sali, ale bez specjalnej satysfakcji. Nie wiedziałam za bardzo czy trafiliśmy do tej sali, aby zwiedzać, czy aby kupować. Pani przewodnik podawała ceny "dzieł" z kilkoma zerami oraz podpierała się nazwiskami pewnie znanymi wśród znawców sztuki, ale niekoniecznie przez przysłowiowego Kowalskiego. Przed właściwym zwierdzaniem zakupiliśmy bilety (pakiet obejmujący wystawę, galerię i muzeum: 24,9 zł normalny, 21,9 zł ulgowy, chyba najkorzystniejsza opcja, bo o ile galerię możnałoby ominąć, to łączna cena za wystawę i muzeum wyniosłaby poza pakietem odpowiednio 30 i 24 złote) i udaliśmy się do muzeum. Po wstępie przewodnika, obejrzeniu pieca i krótkiego filmu przeszliśmy do sedna żywego muzeum, czyli uczestniczenia w kolejnych, wybranych etapach produkcji porcelany. Każdy z uczestników wycieczki mógł wszystkiego dotknąć, spróbować. Dzięki tej części zwiedzania oraz wystawie starej porcelany muszę uznać to miejsce za zdecydowanie warte odwiedzenia. Szczególnie usatysfakcjonowani będą Ci, którzy lubią wszystkiego dotknąć, znać know-how, ale i dla tych którzy potrafią zachwycać się pięknymi rzeczami.
Wyjście z muzeum następuje przez sklep, co z jednej strony dla tych którym podobało się mogę zakosztować jeszcze trochę piękna, a ci którzy chcieliby pozostawać w otoczeniu pięknych rzeczy nabyć je. W zakupach "pomaga" właściciel fabryki (przynajmniej wydaje mi się, że był to właściciel), który podpiera się nazwiskami znawców przekonując, że ręcznie robione i malowane figurki są najlepszą na świecie inwestycją. Tylko brak większej gotówki (najmniejsze figurki kosztują ok. 100 zł, filiżanki, większe figurki to już koszt kilkuset i więcej złotych) przywrócił mi rozsądek (no i świadomość, że zakupów mogę dokonać w sklepie internetowym fabryki).
Jedynym minusem jest brak możliwości robienia zdjęć. Tzn. możliwość taka istnieje, ale kosztuje to 8 zł (w przypadku naszej pięcioosobowej grupy to już wyraźny wydatek). Właściciel bardzo obawia się kopiowania wzorów. Rozumiem to, ale ktoś kto chciałby skopiować wzory zapłaciłby te 8 zł, a w dzisiejszych czasach istnieją bardzo "dyskretne" sposoby filmowania, czy robienia zdjęć. Amatorzy robiący zdjęcia mogliby tylko zachęcić do odwiedzania tego, skąd inąd, magicznego miejsca.
Aaaa... Dodatkiem do biletu jest możliwość kupienia pamiątkowego kubeczka. Niestety z Muzeum Porcelany wywozi się w takim przypadku fajansowy kubek, niespecjalnie piękny i w wątpliwej cenie 15 zł.
Teraz już wiem dlaczego porcelana jest tak droga (na 100 odlanych filiżanek do sprzedaży trafia... 8) i jak pracochłonne jest tworzenie tych cacek.
Informacje o godzinach pracy Muzeum, cenach biletów, a także sklep firmowy są dostępne na stronie http://turystyka.cmielow.com.pl/pl/11/strona/1/76/
Moja ocena **** (na *****)
 
W Ćmielowie warto zajrzeć także do sklepu firmowego Zakładów Porcelany Ćmielów http://porcelana-cmielow.com/. W samym sklepie ceny są... jak to ceny porcelany... Ale można obejrzeć najnowsze wzory porodukowanych w fabryce zastaw stołowych, a przy małej zawartości portfela znaleźć coś ciekawego i w dobrej cenie na kiermaszu (zastawa obiadowa dla 6 osób - 18 elementów to wydatek ok. 80 złotych, choć pewnie łatwiej skompletować mniejsze komplety, w końcu to kiermasz pozagatunkowych wyrobów).
Szkoda, że w Ćmielowie nie można obejrzeć współczesnych sposobów produkcji porcelany.
 
Trochę zgłodnieliśmy zwiedzając i robiąc zakupy, więc udaliśmy się do położonej w samym centrum (na przeciw Domu Kultury) restauracji. Niestety szyld nie zwrócił naszej uwagi i kilka razy pytaliśmy o drogę, mimo że znajdowaliśmy się w zasięgu wzroku, słuchu i węchu pizzeri. Pizza dobra, duża (na 5 osób dwie średnie, zgodnie z ostrzeżeniami pani wyrabiającej pizzę, okazało się zbyt dużymi) i w rozsądnej cenie (wydaje mi się, że rachunek za dwie pizze, piwo i napój nie przekroczył 80 zł).
 
Z Ćmielowa udaliśmy się do Ostrowa Lubelskiego do winnicy Solaris (http://www.winnicasolaris.pl
Skąd pomysł żeby winnic szukać w Polsce?
Obowożąc znajomych Włochów po Polsce (o tym wkrótce) odkrywałam dla siebie ciekawe informacje. Wiedziałam, podobnie jak większość Polaków, że winorośl uprawia się na zachodzie naszego cudownego kraju. Poszukując winnic natnęłam się na publikację „Winnice w Polsce. Wszystko o enoturystyce" Ewy Wawro. Znajduje się w niej mapka sytuująca wybrane polskie winnice z której dowiedziałam się, że winnice są i w województwie lubelskim, nie koniecznie lubuskim (kiedy opowiadałam o naszej wycieczce, często niejako automatycznie znajomi mnie poprawiali, kiedy wspominałam o winnicach). Jako że "bardziej po drodze" był mi wschód niż zachód, a pozostali uczestnicy kochają wino, więc przeczesałam internet w poszukiwaniu winnicy (pomocna okazała się m.in strona http://www.winiarzempw.pl/winnice.php oraz http://www.naszewinnice.pl/polskie-winnice/prezentacja-winnic), którą moglibyśmy zwiedzić, ale i dokonać degustacji.
Wybór (a właściwie brak wyboru, bo w ciągu tygodnia przygotowań nie udało mi się skontaktowac z innymi właścicielami) padł na Solaris i... to był baaaaardzo dobry wybór. Winnica liczy tylko 400 akrów, ale właściciel - Pan Maciej Mickiewicz - uprawia na nich 8 szczepów winorośli. Nie trzeba być znawcą win, żeby znaleźć się pod urokiem tego miejsca. Początek września to okres dojrzewania część szczepów, które swobodnie i na zaproszenie właściciela próbowaliśmy.
Ten rok był wyjątkowo dobry i winogrona są niesamowicie słodkie, można było przez chwilę zapomnieć gdzie się znajdujemy.
Po krótkiej wycieczce po winnicy trafiliśmy do piwniczki, starej, pięknie odrestaurowanej obórki. Pan Maciej szczegółowo i cierpliwie odpowiadał na nasze pytania odnośnie procesu produkcji, prowadzenia winnicy, jej powstawania... Przy dwóch butelkach białego wina (Hibernal 2012, Seblanc 2012) oraz jednej czerwonego (Regent) zakąszanych serami, przepyszną wędliną, oliwkami (niestety sprowadzanymi;) i pieczywem niesamowicie szybko minęły nam grubo ponad dwie godziny (koszt przy pięciu osobach 30 zł od osoby). Miejsce i właściciel zaczarowały nas. Na pewno będziemy namawiać naszych przyjaciół do wycieczek (oczywiście z nami) do tej, a może i innych winnic. Najbliższa okazja to wrześniowe i październikowe zbiory, a kolejna bardzo dobra to majowe Święto wina w Janowie Lubelskim.
"Na drogę" zakupiliśmy kilka butelek (również dla włoskich niedowiarków) i ruszyliśmy do Chodela  gdzie zamówiłam noclegi.
Moja ocena ***** (na *****) 
Niestety wybór gospodarstwa agroturystycznego (Na skraju lasu, http://agro.chodel.com/) nie należał do najlepszych. Otrzymaliśmy inne niż zamawialiśmy pokoje, a standard i czystość tak pokoi jak i wspólnych łazienek nie tylko nie powalały, ale wręcz psuły radość z wyjazdu (cena 35 zł za osobę w pokoju dwu- oraz w 3-osobowym). Na szczęście spędziliśmy tam tylko jedną noc. Nie zachęcam. Nazwa "Na skraju lasu" obiecująca koniec świata też nie odpowiada prawdzie, choć akurat nie to było największym minusem tego gospodarstwa.
Właściciel winnicy Solaris wspominał nam o innym gospodarstwie w Opolu Lubelskim (http://www.umichasi.pl/) i tam następnym razem spróbujemy się zatrzymać.
 
I jedno zaskoczenie: Kaziemierz Dolny, piątek, godz. 21-22, rynek... cisza, spokój... O tej porze spodziewałam się tłumu turystów, stąd też wybór noclegu w Chodelu. O 21 wszystkie kawiarnie były otwarte, tylko tylko że puste. W menu wybranej przez nas kawiarni były tylko ciasta i lody, z tym, że na początku weekendu nie było ani pierwszych, ani drugich (tzn. ledwie wystarczyło na 4 porcje...). Może turyści wybrali inne miejsce?
 
Pierwszą sobotę września rozpoczęliśmy wizytą w Gołębiu u Pana Józefa Majewskiego w Muzeum Nietypowych Rowerów oraz znajdującego się w tym samym miejscu Muzeum Pijaństwa. W Panu Majewskim zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Dawno nie spotkałam pokrewnej mi duszy i kogoś tak zakręconego. Muzeum to nazwa na wyrost zarówno w przypadku rowerów jak i pijaństwa, bo to raczej kolekcje, nazwa jest jednak marketingowo doskonała. Przed nami gościła u Pana Majewskiego grupa nauczycieli z Łodzi, którzy bawili się wyśmienicie. My poczekaliśmy aż cała grupa wybawi się (jeśli macie napięty plan zwiedzania to polecam wcześniejsze umówienie się) i doczekaliśmy się spotkania z człowiekiem kolorowym, posiadającym niesamowitą wiedzę o rowerach i ich budowie, majesterkowiczem i emerytowanym nauczycielem, który odsłaniał nam sekrety rowerów demonstrując jazdę na co najmniej 20 egzemplarzach, z których części nie spotka się nigdzie, albo niezwykle rzadko. Były więc rowery poziome, pionowe, bez łańcucha, przeciwnie skrętne (poprowadzenie takiego cacka było niezłym wyzwaniem), riksze i "riksze", tandem, ze skrętną kierownicą i ze skrętnym tylnym kołem, galopujące, ze specyficznie zamontowanymi kołami... A do tego rowery masowej produkcji, które można znaleźć raczej na filmikach z you tube niż w sklepach, czy tym bardziej na ulicach. Z komercyjnej produkcji (bo duża część rowerów z kolekcji Muzeum to produkcje właściciela muzeum) wypróbowaliśmy m.in.:
- Giant Revive (http://www.giant-bicycles.com/en-us/bikes/lifestyle/600/28460/) sprawdziłam ceny w Polsce używanych 1300-1700 zł (http://sprzedajemy.pl/rower-miejski-giant-revive,5090232), wygodnie się siedzi, ale trzeba nauczyć się prowadzenia, gdyż rower bardziej czuły na skręty niż te standardowe, na plus to że mniejszy wysiłek wkłada się w pedałowanie;
- składak Strida (http://www.strida.pl/strida/MODELE.html), który zachwycił nas łatwością składania, stylistyką, cudeńko, z tym, że poza szaloną ceną (nowy ok. 3000 zł, a używane na allegro ok. 2000)
- Trikke (http://trikke-poland.pl/) na którym od dawna chciałam się przejechać. Wersja HPV niestety nie jest łatwa do okiełzania:( A na kupno niestety w tej chwili mnie nie stać, szczególnie gdyby miał on pozostać tylko zabawką. Na elektryczną bym się zdecydowała od razu (oczywiście gdyby był w zasięgu mojego portfela).
 
Jeśli zastanwiacie się nad kupnem jakiegoś szalonego roweru to koniecznie udajcie się do Gołębia żeby:
1) spróbować jak się na nim jeździ
2) posłuchać rzetelnej opinii i rady Pana Majewskiego.
Właściwie to nie rozumiem dlaczego firmy produkujące rowery nie oddają ich do testowania Panu Majewskiemu. Myślę, że wcale nie mała część odwiedzających Muzeum zdecydowałaby się lub bardziej świadomie podjęłaby decyzję co do kupna nowego jednośladu, co na pewno wpłynęłoby na sprzedaż rowerów.
Będę gorąco kibicować żeby do Muzeum trafiało jak najwięcej gości, żeby producenci i dealerzy wykorzystali świetną okazję do promocji, no i żeby znalazł się inwestor który pozwoli temu szalonemu człowiekowi i miejscu rozbłysnąć takim światłem na jakie zasługuje.
 
Moja ocena *****+, będę powracać
Nie zwracajcie uwagi na zdjęcia obórki, albo na to że rowery są odrapane. O magii tego miejsca decyduje człowiek, jego poczucie humoru, podejście do odwiedzających, zaangażowanie, no i... same rowery.
 
Po zakończeniu wizyty w Muzeum nietypowych rowerów, zajrzeliśmy z Panem Majewskim no Muzeum pijaństwa z kolekcją pustych (w większości), ale oryginalnych botelek. Najważniejszy jest komentarz "kustosza" i dobrego ducha tego miejsca oraz jego przesłanie "móc to chcieć" - Ci którzy narzekają na brak pracy, po prostu nie chcą niczego dla siebie znaleźć. Ja biorę sobie głęboko do serca przesłanie Pana Majewskiego i wkrótce napiszę o moim pomyśle na życie, na pewno także o różnych szalonych zabawkach dla dorosłych.
Cena... za niska, ale sami to ocenicie, my zamiast umieszczonych w cenniku 30 minut spędziliśmy 3,5 godziny, które minęły w mgnieniu oka.
 
Z Muzeum pomknęliśmy na Farmę Iluzji do Woli Życkiej (http://www.farmailuzji.pl). Jadąc od strony Puław ostatnie restauracje są w Dęblinie, ale na Farmie znajdziecie punkty gastronomiczne, można także przywieźć coś na grila (dużo miejsc, wszystkie bezpłatne). Nie spodziewałam się aż takiego rozmachu i takiej ilości ludzi!!! Tam zrozumiałam dlaczego Kazimierz Dolny świecił pustkami;) Fantastyczne miejsce tak dla samych dzieci, rodziców z dziećmi, jak i całkiem dorosłych, nawet tych którzy zatracili w sobie wewnętrzne dziecko.
Bardzo przemyślana inwestycja, z niespotykanym, jak na nasz kraj, rozmachem i pomysłem.
Do ciekawszych miejsc należą położone zaraz przy wejściu Muzeum Iluzji (kolejne miejsce nazwane muzeum, choć jeśli nim jest to tylko w tym pozytywnym znaczeniu). Lustra (w tym weneckie), hologramy tak realistyczne, że każdy chce sprawdzić, czy to możliwe (a ja zaczynam wierzyć, że jeszcze za mojego życia będę oglądać TV w prawdziwym 3D z możliwością obejrzenia obiektu z każdej strony), krzywe zwierciadla... Nawet jeśli ktoś "już to widział" będzie pod wrażeniem.
Przed Muzeum Iluzji kącik głowa na talerzu - koniecznie się tam wczołgajcie i róbcie zdjęcia.
Latająca Chata Iluzji robi wrażenie już z zewnątrz, ale wewnątrz to istny hardcore! Tabliczka przed wejściem ostrzega osoby mające różne problemy zdrowotne, że wrażenia z domku mogą być dla co poniektórych zbyt intensywne i... nie ma w tym nic przesady. Ledwo trzymałam się na nogach mimo, że kocham stanie na krawędzi i adrenalinę w praktycznie każdej postaci (o tym w przyszłości). Wewnątrz oczywiście kilka obowiązkowych zdjęć, które nie oddadzą wrażeń jakie odbiera nasz mózg w tym niezwykłym miejscu.
Odwiedzając Farmę warto przyjrzeć się z pozoru banalnym planszom nazwanych szumnie Ścieżką złudzeń. Na pewno można znaleźć to w internecie, i co więcej warto to zrobić, ale ile razy mamy okazję dzielić się wrażeniami z bliskimi z tego co widzieliśmy w tym samym czasie, a nie przesyłając sobie linki...
Cała nasza jak najbardziej dorosła piątka (28-64 lata) szła z otwartą buzią próbując rozgryźć tajemnicę Magicznego domku. I mimo, że nam się to udało, to i tak pozostał magiczny (też chcę taki mieć!:)).
W Tunelu zapomnienia mój błędnik odmówił współpracy. Niby tylko kilka kroków, ale efekt jak z niezłego rollercoaster (które kocham). Obowiązkowy punkt do odwiedzenia, choćbyście mieli te kilka metrów przejść czołgając się lub zataczając. Warto zrobić to oddzielnie oglądając w telewizorze jak Wasi bliscy próbują pokonać kilkumetrowy Tunel.
Zdrowa ścieżka, wiklinowy labirynt, zagroda króliczków... na szczęście nie trzeba nigdzie pędzić, można porobić zdjęcia, położyć się na trawie, pogrilować.
Cena: od 12 zł dla seniorów do 23 dla "normalsów", WARTO!!!
Moja ocena *****
Na szczęście do Farmy prowadzą duże i wyraźne tablice, więc nie zwątpicie na trzeciej jakości drodze, że jesteście blisko powrotu do dzieciństwa:)

1 komentarz:

  1. Weszłam raz jeszcze na stronę AS Ćmielów przy którym zorganizowano Żywe Muzeum Porcelany. Okazuje się, że w sklepie internetowym można zobaczyć wszystkie sprzedawane produkty. Nie jestem w stanie zrozumieć polityki firmy dotyczącej zdjęć...

    OdpowiedzUsuń